Refleksja nt. książki Z. Tarkowskiego „Jąkanie. Księga pytań i odpowiedzi”

Z. Tarkowski - Jąkanie. Księga pytań i odpowiedzi.

Nie śledzę literatury o jąkaniu. Książkę Tarkowskiego wygrałam przypadkowo w konkursie na forum internetowym. Odczekała kilka tygodni, zanim miałam czas przeczytać ją na spokojnie. I zrobiła na mnie wrażenie. Może nie o takiej sile rażenia jak „Słowo wyboiste” parę lat temu, ale jednak.

Słowo pisane ma siłę oddziaływania. Sugeruje, wskazuje, opisuje – dając jednocześnie przestrzeń dla naszej wyobraźni. Dla naszego „przetłumaczenia” zakodowanych fraz na wizualizacje, hipotezy: jakby to mogło wyglądać? Jak to jawi się w wyobrażeniach?

Poza moimi kompetencjami jest próba „uszycia” recenzji tej książki. Opis też nie spełniłby większej roli, pewnie z powodu nachalnej subiektywności. Nie opowiem, kartka o kartce, o czym ta książka jest – każdy jąkający się, jego bliscy i terapeuci na pewno posiadają podobną wiedzę (wynikającą z własnych obserwacji i doświadczeń). Nie ma w „Jąkaniu” opisanej nowatorskiej, powalającej na kolana cudownej metody. Raczej to jest książka która może służyć za podsumowanie wiadomości o patologicznym stanie mowy, jakim jest jąkanie. Za skonfrontowanie wiedzy, którą jednostka, każdy z nas zbierał przez lata z tym, co jakby z drugiej strony zarejestrował naukowiec. Za asumpt do zadania pytań, które będą się rozgałęziać na następne.

Profesor Tarkowski wymienia objawy niepłynnego mówienia, podaje różnicę między niepłynnością zwykłą a patologiczną – tą w której rozwija się logofobia, kompleksy, frustracja. Logofobia, no właśnie? Czy istnieje lęk przed mówieniem? Czy to raczej niepewność w określonych sytuacjach? Poczucie zagrożenia, które może wzmacniać napięcie? Zmuszanie się do „sztucznej” mobilizacji, aby jak najlepiej wypaść? Czekanie na odpowiedni moment? Na „pozwolenie”? Podkreślony jest fenomen jąkania – to, że nie jest ono ciągłe. Momenty całkowitej płynności mogą wprowadzić w błąd (jeśli można mówić o „błędzie”, czy raczej dezorientacji) opiekunów lub nauczycieli. W końcu rozmówca jąka się czy nie? Jeśli przyjmiemy płynność jako całkowitą normę pojawiającą w jąkaniu – płynność gdzieniegdzie przetykaną współruchami i blokami – to jak oceniać sukcesy terapii, w których leczy się tylko objawy? Maskuje się wierzchołek owej góry lodowej?

Jak widać, jąkania nie ocenia się tylko po okładce. Jest ono złożoną formą, składającą się z opisanych przez prof. Tarkowskiego czynników lingwistycznych, psychologicznych, biologicznych. Równie skomplikowana i wielopłaszczyznowa jest, a właściwie powinna być, dobra diagnoza. W tę naukową materię, inwentarze, techniki, nawet się nie wtapiam. Bogu, co boskie, cesarzowi

Dochodzę do wytłuszczonego pytania: Czy jąkanie należy akceptować? Pytanie, które spontanicznie rodzi następne: sens terapii? Odpowiedzialność terapeuty i pacjenta? Stworzenie „cieplarnianych”, odrealnionych warunków (wszak życie nie jest pozbawione stresu, napięcia, ryzyka i ciągłego kontaktu słownego, wymogów, obowiązków) dla stworzenia, wytworzenia bańki bezpieczeństwa? Czy akceptacja jąkania jest godzeniem się na półśrodek. Półbycie. Akceptacja i łatwość w jej zdobywaniu. Tak jakby walka zostawała dla tych silniejszych, bardziej zdeterminowanych, tych co chcą przecierać skórę nadgarstków odkryte skały, w czasie gdy reszta wyleguje się bezpiecznie na trawiastej dolinie. Ale czy możemy tak uogólniać? Czy akceptacja albo jej brak może byś wskaźnikiem do segregowania jąkających się i wartościowania ich postaw? Krok dalej jest akcent na potrzebę podjęcia terapii.

Po zamknięciu książki i odłożeniu jej na półkę, zastanowiłam się. Ja, zagorzała przeciwniczka terapii, terapeutów, która najchętniej wylałaby biurko swojego ostatniego logopedy wiadro z kwasem. Która, słuchając nagrań z poprzedniej terapii i powtarzania w kółko jak głupia małpa w zoo tych samych zdań po kilkanaście razy, rozparcelowanych, z podkreślonymi akcentami jaskrawym nakreślaczem, zaciska pięści. Ciało samo się zamyka. Zamykało (czas przeszły). Z niedowierzaniem patrzyłam na podejście szkolnych logopedów, którzy dawali sobie włazić na głowę i pozwalali sobie na towarzyskie lelum polelum. Może było minęło? Zastanowiłam się, spisałam z Internetu wszystkie nazwiska logopedów, pracujących w rodzinnym mieście. Dzwoniłam. Znalazłam osobę która wydaje się sensowna. Rzetelna. Nie mamiąca cudami (które wiążą się z wygórowanymi oczekiwaniami, które śpią w jednym łóżku z jadowitym poczuciem winy i frustracjami).

Zakończę słowami, może nie dokładnym cytatem, ale kontekstem wypowiedzi jednej z wykładowczyń ze studiów, mojej idolki, kobiety, którą można cenić za wiele. Szczerze ją uwielbiam. Chciała nauczyć nas szacunku dla naszej profesji. Przy której ludzie milkną i no właśnie, zastanawiają się. Koniec sesji, czas zaliczeń, komentarz przy wpisach: A wiecie, że zrobiliście mega gów..o? Nic mi się nie podoba. Wystawa to śmietnik. Wstydzilibyście się takich prac na IV roku. Ja wiem, że to nie akademia (ASP), ale to nie oznacza, że możecie tak kończyć semestr. Co robiliście przez trzy miesiące? Nic. Niestety regulamin studiów zmusza mnie, aby dać wam wpisy – oddaliście wszystkie prace w terminie. Terminowe wymęczone gnioty. Siedzieliście nad tym miesiącami i nic z tego nie wyszło. Nie chcę abyście dalej to poprawiali. Możecie nadal przynosić projekty, teoretyzować, tworzyć intelektualne konstrukty, opowiadać, machając rękami w powietrzu, ale to wam się wyklaruje dopiero w praktyce. Jednak jestem tego pewna, że jak odpoczniecie po wakacjach, olśni was. Stanie się jasność. Przyjdzie taki dzień, będziecie wiedzieli że to jest właśnie ten moment. Przyjdziecie, ubijecie glinę i zrobicie to w ciągu jednego dnia. Będzie to świetne, świeże i wasze, lekkie, o czystej, czytelnej koncepcji. Dobra, dość tego, połowa daje indeksy, reszta wrzesień lub powtarzanie semestru. Zresztą co mnie to obchodzi.

Takie lekkie dni olśnienia właśnie się zdarzają. I to coraz częściej. Nadmiar teorii daje kroplę praktyki. Nadmiar myśli – kroplę działania. Na przesunięcie linii proporcji też przyjdzie swój dzień.

Dodaj komentarz