Znawca mądrości narodów

Od lat pasjonuje się aforystyką i tenisem stołowym. Pełni również funkcję prezesa Wrocławskiego Klubu Osób Jąkających się. Marek Dubiński – pracownik Oddziału Informacji Naukowej w Bibliotece Głównej i OINT Politechniki Wrocławskiej.

Marek Dubiński - oddział informacji naukowej

 Dlaczego zainteresowała Pana aforystyka?

Moja przygoda z aforyzmami zaczęła się wiele lat temu. Po prostu zawsze lubiłem spisywać krótkie i trafne myśli, sentencje, przysłowia i aforyzmy. Kupuję też od dawna książki ze złotymi myślami do mojej domowej biblioteczki. Natomiast sama przygoda z opracowywaniem różnych zbiorów aforyzmów ruszyła w 1998 r. Właśnie wtedy od koleżanki z czasów studenckich Anny Domagalik-Palki dowiedziałem się, że prezes wydawnictwa Astrum, w którym ona pracowała, szuka osoby do opublikowania zbioru aforyzmów łacińskich. Na studiach z bibliotekoznawstwa i informacji naukowej na Uniwersytecie Wrocławskim uczyłem się łaciny, zdecydowałem się więc na podjęcie tego zadania. Opracowałem swój autorski podział tematyczny, dzieląc aforyzmy na te o mężczyźnie, kobiecie, miłości i przyjaźni. Zbierałem dotychczas sentencje łacińskie, a także orientalne – z Bliskiego i Dalekiego Wschodu.
 

 Czy te aforyzmy wpływają jakoś na Pańskie życie?

Jak najbardziej (śmiech). Przysłowia są mądrością narodu, stanowią bezcenne zwierciadło poglądów danego środowiska na życie. Dotyczą codziennej egzystencji, relacji międzyludzkich, postaw człowieka wobec różnych zjawisk czy spraw bliskich nam wszystkim. Posługując się nimi, można w lapidarny i oryginalny sposób oddać czyjeś cechy charakteru, kogoś lub coś podsumować, ustosunkować się do rzeczywistości, a przy tym zyskać wiele w oczach naszego słuchacza. Dobrze dobrana sentencja wspaniale ozdobi wpis do pamiętnika, dedykację na zdjęciu, list, kartkę pocztową, przemówienie, toast. Może stanowić kartę atutową w przypadku rozmowy kwalifikacyjnej, szkolnego egzaminu czy akademickiej pracy pisemnej. Sentencje pomimo upływu czasu wciąż zachowują swoją aktualność.

O aforyzmach Marek Dubiński może opowiadać godzinami. Tu na spotkaniu w Klubie Seniora PWr podczas prelekcji pt. „Mądrość antycznego świata w sentencjach rzymskich”

 Dlaczego wybierał Pan akurat tak „egzotyczne” sentencje?

Jak już wspomniałem, zacząłem od sentencji łacińskich, gdyż takie było zamówienie. Właśnie ten pierwszy zbiór jest jakby najbliższy mojemu sercu. Co więcej, jest to też jedyna książka mojego autorstwa, wydana w dwóch językach – zawiera tłumaczenie w języku polskim. Następnie prezes wydawnictwa Lech Tkaczyk zasugerował, że nikt jeszcze nie zajął się opublikowaniem aforyzmów dalekowschodnich – japońskich i chińskich, które polskiego czytelnika z pewnością zainteresują.
 

 Czy w Pańskich zbiorach dominuje jakaś konkretna tematyka?

Spektrum tematyczne jest w moim przypadku bardzo szerokie. Średnio poświęcałem pół roku na opracowanie jednej książki. Przeglądałem w tym celu archiwa biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego i Ossolineum, korzystałem z wcześniejszych wydań aforystycznych zbiorów, które były bardzo ogólne, zróżnicowane tematycznie. Ja z kolei wymyśliłem sobie autorski układ tematyczny, którego się już trzymałem.
 

 Wydał Pan pięć zbiorów sentencji. Czy jest Pan zadowolony z rezultatów swojej pracy?

Wszystkie moje zbiory sentencji wydało wrocławskie wydawnictwo Astrum, to ono je u mnie zamawiało. W przypadku Sentencji łacińskich, cieszących się największym powodzeniem, był dodruk, pojawiło się nawet drugie wydanie. Pozostałe sentencje zostały wydane w nakładzie 200-300 egzemplarzy. Praca nad tymi książkami była bardzo wdzięczna, dała mi dużo satysfakcji. Największą nagrodą jest proste słowo „dziękuję” lub wyrazy uznania typu: „Bardzo podoba mi się książka, którą opracowałeś”.
 

 Czy ma Pan może swoje ulubione aforyzmy z każdej kategorii?

Moje ulubione aforyzmy są pochodzenia łacińskiego, np. Si vis amari ama, czyli „Jeśli chcesz być kochanym, kochaj”. Bardzo lubię też Amor vincit omnia, co znaczy „Miłość zwycięży wszystko”. Wiele prawdy zawiera się też w sentencji: „Kto nie dąży do rzeczy niemożliwych, ten nigdy ich nie osiągnie”, którą szczególnie sobie cenię.
 

 Dobiera je Pan według jakiegoś klucza?

Dobierałem je według wymyślonych przez siebie działów tematycznych, później przechodziły one przez korektę wydawniczą i w większości były zatwierdzane.

Marek Dubińskiego pracuje także naukowo. Do dziś spod jego ręki wyszło siedem artykułów naukowych i ponad 30 popularnonaukowych

 Działa Pan również w Klubie Osób Jąkających się. Jakie metody są dzisiaj stosowane,
 by ułatwić terapię ludziom, którzy mają zaburzenia mowy?

Moja działalność w Klubie Osób Jąkających się rozpoczęła się w 1999 r. Dowiedziałem się o nim pierwszy raz w kwietniu właśnie tego roku od mojej mamy, która wysłuchała audycji radiowej, poświęconej osobom mającym trudności z artykulacją. Podano tam informację o turnusie integracyjno- rehabilitacyjnym, który miał odbyć się w sierpniu 1999 r. w Ustroniu Morskim. Oczywiście wziąłem w nim udział. Pierwszy raz widziałem tak dużo osób jąkających się, zgromadzonych w jednym miejscu. Pomimo trudności w mówieniu nie przejawiali lęku przed nawiązywaniem kontaktu z nowo poznanymi ludźmi. Ujęła mnie ta postawa – otwarta i życzliwa. Pani ekspert – Wanda Kostecka z Lublina – postawiła wtedy na terapię, polegającą na nagrywaniu nas kamerą wideo w trakcie wypowiadania się, głośnego czytania tekstu i odpowiadaniu na pytania zadawane przez terapeutkę. Później nagrania poszczególnych osób były odtwarzane przy dużej grupie osób i każdy mógł siebie ocenić, w tym ukrywanie swojego jąkania się. Wymienialiśmy nawzajem uwagi odnośnie do własnych wad wymowy i nikt nie reagował źle, zupełnie nie było nerwów. Okazuje się, że jąkający się są dla siebie najlepszymi terapeutami. Oprócz tego pani Wanda Kostecka zaprezentowała nam techniki i metody poprawnego oddychania, przeciągania samogłosek. Najbardziej byłem zadowolony z metod, które opracowała pani Zofia Engelowa, świetna logopedka, pracująca we Wrocławiu w latach 70. i 80. Wydaje mi się, że ćwiczenia i działalność społeczna w tym klubie mi osobiście pozwoliła jakby odblokować się. Moja mowa jest teraz zupełnie zrozumiała. W pracy w Oddziale Informacji Naukowej często kontaktuję się bezpośrednio ze studentami i innymi pracownikami; nie mam już z tym problemu. Nie mam i nie potrzebuję jakiejś taryfy ulgowej w tym względzie.
 

 Jak doszło do tego, że został pan szefem klubu?

Pod koniec tego turnusu w rozmowach z Andrzejem Wójtowiczem, prezesem Polskiego Związku Jąkających się, dowiedziałem się, że we Wrocławiu mieszka wielu członków PZJ. Przekazał mi dane kontaktowe tych osób wraz z zadaniem, by połączyć je, scalić w swoistą grupę wsparcia. Pod koniec października 1999 r. rozmawiałem osobiście lub telefonicznie z kilkoma osobami. Na początku spotykaliśmy się w kawiarniach i wrocławskich pubach, a nasze kontakty miały luźny charakter. Tego samego roku (11-14 listopada) razem z dwoma kolegami pojechaliśmy do Gdańska na X Ogólnopolski Zjazd Szkoleniowy Osób Jąkających się. W trakcie tego spotkania powołano do życia wrocławski oddział PZJ z tymczasowym zarządem – prezesem, na którego po konsultacjach wyznaczono mnie.
 

 Gdzie się spotykacie?

Spotkania odbywają się w różnych miejscach. Od grudnia 1999 r. przez pierwsze pół roku widywaliśmy się w Policealnym Studium Zawodowym „Copernicus”, a następnie we Wrocławskim Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. Później mogliśmy korzystać z uprzejmości Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP przy ul. Wagonowej, Poradni Psychologiczno- Pedagogicznej przy ul. Borowskiej 105. Obecnie raz w miesiącu spotykamy się w Dolnośląskiej Bibliotece Publiczej w Rynku.
 

 Na czym dokładnie polega praca nad samym sobą w ramach działalności klubu?

Prowadzimy głównie ćwiczenia oddechowe, fonacyjne, relaksacyjne oraz logopedyczne. Umożliwiamy także wszelkim osobom potrzebującym pomocy kontakt z psychologami, bo jąkanie się to jest bardzo złożone zjawisko. Stanowi nie tylko przypadłość dotyczą mowy, ale całej ludzkiej psychiki. Pracują z nami również wspaniałe logopedki, które opracowały dla członków naszego oddziału zajęcia z samoakceptacji, sposobów radzenia sobie ze stresem, komunikacji niewerbalnej, umiejętności opowiadania dowcipów, rozmów telefonicznych czy wystąpień publicznych. Trenujemy też asertywność i używamy metody korektora cyfrowego. Aktywizujemy się szczególnie 22 października, kiedy obchodzony jest Światowy Dzień Osób Jąkających się. Bywamy wtedy nawet zapraszani do audycji w Polskim Radiu Wrocław. To daje innym potężny impuls do zgłaszania się do klubu, bo jak już ludzie o zasadniczych problemach z płynnością mowy przychodzą do radia, to naprawdę trzeba nie lada odwagi (śmiech). Cieszę się też ogromnie, że na nasze zebrania przychodzą osoby w różnym wieku, choć członkostwo w klubie wymaga pełnoletności. Oprócz tego osobom jąkającym się pomagam także w aspekcie prawnym, ponieważ mogą one starać się o orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. Nie każdy o tym wie. Szczegółowo więc informuję członków klubu, jak to można zrobić i jakie należy spełnić kryteria, żeby starać się o taki dokument, który bardzo pomaga później w zabieganiu o różne dofinansowania do turnusów rehabilitacyjnych.
 

 Jakie odnotowaliście dotychczas osiągnięcia?

W latach 1999-2010 udało nam się dynamicznie rozwinąć naszą działalność. Członkowie naszego oddziału brali udział w corocznych turnusach integracyjno-rehabilitacyjnych i zjazdach organizowanych przez Polski Związek Jąkających się. Aktywnie braliśmy udział w akcjach informacyjnych w ramach Światowego Dnia Osób Jąkających się, np. w 2004 r. przygotowaliśmy audycję radiową pt. „Lepiej niepłynnie mówić, niż płynnie milczeć”. Promujemy to zabawne i prawdziwe powiedzenie, jak się tylko da! W październiku 2002 r. współorganizowaliśmy konferencję pod hasłem „Dziecko jąkające się w przedszkolu”, w trakcie której prezentowaliśmy cele i charakter działalności PZJ. Z kolei w listopadzie 2003 r. współorganizowaliśmy XIV Ogólnopolski Zjazd Osób Jąkających się w Szklarskiej Porębie, a w 2008 r. – w Karpaczu. Często i chętnie udzielaliśmy również wywiadów dla telewizji oraz lokalnej prasy. W sumie w audycjach radiowych w Polskim Radiu Wrocław uczestniczyłem czterokrotnie. Zapraszam na stronę: www.klubj.wroclaw.pl.
 

 Jakich rad udzieliłby Pan osobom jąkającym się, które czują się niepewnie
 w swoim środowisku?

Przede wszystkim powinny one korzystać z różnorodnych terapii, dopasowanych indywidualnie do swoich potrzeb. Nie wolno zamykać się w sobie, bardzo pomaga otwarcie się na współpracę z różnymi klubami i stowarzyszeniami „J”. Tam zawsze znajdą zrozumienie i pomoc. U nas we Wrocławiu jest tak, że każda nowa osoba uzyskuje wsparcie, dzięki czemu łatwiej osiąga zamierzony cel. Znam wielu ludzi, którym jąkanie się wcale nie przeszkodziło w karierze zawodowej po ukończeniu studiów. Część znawców twierdzi, że z jąkania można wyleczyć się w stu procentach, choć mogą zdarzać się niestety nawroty, szczególnie w trakcie sytuacji stresujących.
 

 A co zainteresowało Pana w tenisie stołowym?

W ping-ponga zacząłem grać już w czasach szkoły podstawowej, ale to była gra taka bardziej rekreacyjna. Często grałem na wyjazdach wakacyjnych albo gdy byłem ministrantem. Przyznam, że dobrze mi szło i większość meczy wygrywałem. Później, już w trakcie studiów, dowiedziałem się, że w mieście działa Wojewódzkie Zrzeszenie Sportowe Niepełnosprawnych START Wrocław, które ma sekcję tenisa stołowego. Za zgodą trenera Andrzeja Barańskiego rozpocząłem regularne treningi. Wtedy uzmysłowiłem sobie, jak bardzo ping-pong wyczynowy różni się od rekreacyjnego. Pod koniec 2006 r. wziąłem udział w Mistrzostwach Polski Osób Niepełnosprawnych w Tenisie Stołowym w Radomiu. Później już co roku jeździłem na te licencjonowane zawody. Największy sukces osiągnąłem w 2009 r., kiedy udało mi się dość do 1/16 finału mistrzostw.

Sukces na zawodach pingpongowych w Hradec Králové. M. Dubiński z pucharem za II miejsce w turnieju

 Czy ktoś z klubu „J” podziela tę Pańską pasję?

Jak najbardziej. Z kolegami z klubu jeździmy na turnieje międzynarodowe. Na początku listopada 2010 r. byliśmy na turnieju w czeskim Hradec Králové, gdzie zajęliśmy drugie miejsce. Przegraliśmy tylko z zawodnikami z drużyny w Monachium. To do tej pory mój największy sukces sportowy.
 

 I nadal regularnie Pan trenuje?

Tak, dwa razy w tygodniu w hali sportowej przy ul. Wejherowskiej trenujemy pod okiem właśnie pana Andrzeja Barańskiego.
 

 Woli Pan grać sam na sam czy w debla?

Gram głównie single, ale zdarza mi się także w debla. Szczególnie na mistrzostwach Polski uczestniczę w grze deblowej.
 

 Dziękuję za rozmowę.

Źródło Pryzmat, numer 242, grudzień 2010/styczeń 2011, s. 104 – 106.

Dodaj komentarz